wtorek, 23 grudnia 2014

Mikroby oraz chemizm kiśnienia barszczu


"Rozpowszechniona u nas polewka otrzymywana przez kiśnienie buraków, pospolicie „barszczem” zwana, pod względem naukowym mało jest dotychczas zbadana. A przecież jako potrawa wliczana bywa nie tylko do codziennego jadłospisu, ale nawet i w dyetetyce chorych poczestne miejsce. Dokładniejsze więc wiadomości co do składu tak jakościowego, jakoteż ilościowego, charakteru i przebiegu kiśnienia, byłyby z wielu względów pożądane. (…) O barszczu stosunkowo mało wiadomo. Przyczyna nie leży zapewne w tem, jakoby ten rodzaj kiśnienia budził mniej zainteresowania naukowego, jak raczej, że potrawa ta mało jest znana poza granicami naszego kraju, gdyż w przeciwnym razie mielibyśmy już i o tym przedmiocie piśmiennictwo spore.Jako potrawa barszcz, otrzymywany z buraków, znany i spożywany bywa w Polsce od niespełna dwu stuleci. Posiada on swoją historyę związaną poniekąd z historyą buraka u nas. Jakkolwiek już w XVI wieku spotykamy wzmianki o barszczu, jako potrawie ogólnie znanej, to jednak pod tą nazwą była rozumiana polewka otrzymywana z rośliny Heracleum spondylium, rośliny do dziś dnia przez lud „barszczem” zwanej. (…)

Dobry barszcz winien być zawiesisty, czyli jak doświadczone gospodynie zgodnie stwierdzają, „powinien się ciągnąć”, gdyż tylko taki posiada ów pożądany smak „winno-kwaskowaty”, słodkawy. Barszcz cienki uważany bywa za pośledniejszy, gdyż ma smak ostrzejszy, cierpkawo-kwaśny. Taki rodzaj barszczu otrzymuje się n.p. przez kiszenie buraków w ciepłocie wyższej (n.p.na piecu), jak to niekiedy się czyni w celu przyspieszenia kiśnięcia. (…)
 
Badanie mikroskopowe preparatów barwionych, jakoteż świeżych - w kropli wiszącej -  wykazało po 7 dniach kiśnienia:
a)      obecność obfitej ilości krótkich, tu i ówdzie dłuższych prątków ułożonych po 2, lub złączonych po kilka lub kilkanaście w krótsze lub dłuższe łańcuszki. Końce prątków proste lub ścieńczałe; formy dłuższe okazywały częstokroć w pośrodku przerwę słabo się barwiącą, na podobieństwo tworzących się zarodników,
b)      komórki drożdży w bardzo małej ilości i
c)      grube, charakterystyczne nitki Oidium lactis* (…) 

Streszczając wyniki badań dochodzę do następujących wniosków:
  1. Kiśnienie barszczu jest fermentacyą ślizową, którą przeprowadza w nastoju buraczanym swoisty prątek barszczowy (Bacterium viscosum betae) w ciepłocie 18-20 stopni C.
  2. Fermentacya śluzowa barszczu odbywa się kosztem cukru trzcinowego zawartego w burakach czerwonych, a przetworami jej są prócz dekstranu, który nadaje zawiesistość, wzgl. ciągliwość cieczy, mannit, oraz kwasy octowy i mlekowy.
  3. W ciepłocie zaś 25 C nastój buraczany ulega fermentacji mlekowej, która go kisi wprawdzie, lecz właściwego, dobrego barszczu zeń nie wyrabia.
  4. W kiśnieniu barszczu, a to na początku procesu, biorą udział prątki, które wytwarzają estry aromatyczne i którym barszcz zawdzięcza swą właściwą przyjemną woń.

Z zakładu Higieny Uniwersytetu we Lwowie."

 ________________________
Odium lactis to grzyb wytwarzający wielokomórkową grzybnię, która rozpada się na mniejsze kawałeczki – tzw. oidia. No i przy okazji powiem jeszcze, że wykorzystują one laktozę i kwas mlekowy jakoś źródło węgla. Dobra, przecież to kompletne nudy… Chociaż ja lubiłam grzybologię na studiach. 

Smacznego barszczu!

Źródło: Kazimierz Panek, Mikroby oraz chemizm kiśnienia barszczu, 1905 rok

niedziela, 21 grudnia 2014

MOJA NAJMILSZA GWIAZDKA


Jadzia Andrzejewska: Recenzje zrobiły już mały tłok w mojej "książce o karierze". Krytycy bardzo chwalili moją rolę w "Dziewczętach w mundurkach", ale mnie było smutno, chociaż Boże Narodzenie stało u wrót miasta. Powód? Dwa razy stawałam do egzaminu ZASP-u i dwa razy "ścinałam się". W dniu wigilijnym poszłam do prezesa Śliwickiego po wynik trzeciego egzaminu. Zdenerwowana i blada stanęłam przed surowym obliczem mistrza. Śliwicki popatrzył na mnie surowo zpoza okularów, potem wycedził:
- I tym razem nie zdałaś z teorii, moja panienko.
Struchlałam.
- Ale cóż, wola Boska - ciągnął dalej prezes. - Widać, że tak być musi: zostaniesz aktorką. Proszę.
I prezes wręczył mi dyplom ZASP-u, całując mnie patriarchalnie w czoło. I to była właśnie moja najmilsza gwiazdka w życiu.

Eugeniusz Bodo: Gwiazdka, to dla mnie zawsze wielka radość. Cieszę się dniem wigilijnym jak małe dziecko - choć przecież jestem chłopisko w tzw. "sile wieku". Ale najmilsze wspomnienia zachowałem tylko z jednej Gwiazdki. To było wtedy, gdy nakręcałem film "Głos pustyni" w Marokku. Zdjęcia były na ukończeniu i cały "sztab" gonił resztkami sił, aby zdążyć na Boże Narodzenie do kraju. Udało się. Pierwszą gwiazdkę ujrzałem już z perspektywy wielkiego bloku kamienicy przy ul. Wareckiej, w której wówczas mieszkałem. Jakże inna byłaby ona w obramowaniu palm Marokka... Ale ja wolałem tę moją, warszawską, przy drzewku, które moja matka własnoręcznie przystroiła.

Helena Grossówna: Każda jest najmilsza. Każda budzi we mnie wspomnienia dzieciństwa. Przed każdą jestem tak samo wzruszona. Chwila, kiedy zasiadamy przy wigilijnym stołem i łamiemy się opłatkiem, ma w sobie jakiś dziwny, mistyczny urok. Ale najmilsza Gwiazdka w moim życiu, to chyba będzie ta, która za parę dni przyjdzie. Jadę do Zakopanego! Po tylu filmach, po męczących przedstawieniach w "Małym Qui Pro Quo" - nareszcie wypoczynek. Tak, to będzie dopiero cudna Gwiazdka.

Adolf Dymsza: Owszem, wspaniała rzecz ta Gwiazdka. Wieczór jest familijny, że tak powiem. Dzieciaki raz do roku milczą. Zosia, czyli żona, także. Stawiają mnie jak dekorację obok drzewka i każą śpiewać kolendę. I cóż widzą wtedy moje najpiękniejsze w świecie oczy: radość domowego ogniska rozwieszoną na Bożym drzewku. Moim ślicznym barytonem intonuję: "W żłobie leży, któż pobieży kolendować małemu..." Zosia i Wisienka mają w oczach łzy - ta duża Zosia także jest wzruszona i na sercu jest mi tak dziwnie przyjemnie. W takiej chwili nie czuję się jak Robert i Bertrand, Paweł i Gaweł, Wacuś i Dodek - ale wiem, że oto jestem "pater familias", Adolf Dymsza - człowiek poważny - człowiek szczęśliwy. I ja też raz w roku mam prawo do szczęścia...
I tu romantyczny Dodek westchnął potężnie.


Lena Żelichowska: Najmilsza? Nie było nigdy innej. Każda Gwiazdka jest dla mnie najmilsza.

Jerzy Pichelski: Dużo, dużo było tych miłych Gwiazdek, ale najpiękniejsza była chyba ta najmniej realna, najbardziej nieprawdziwa Gwiazdka w „Gałązce Rozmarynu” Nowakowskiego. Przez tyle zwykłych, powszednich i świątecznych wieczorów przeżyłem na scenie Teatru Polskiego, zawsze z jednakowo głębokim wzruszeniem. Tak, to było najpiękniejsze wzruszenie.

Ina Benita: Najmilsza będzie z pewnością tegoroczna gwiazdka. To będzie moja pierwsza Wigilia „na łonie rodziny”. Jestem od paru miesięcy szczęśliwą mężatką i zasiądę do wigilijnego stołu w towarzystwie męża. Czy może być coś piękniejszego w świecie?

Elżbieta Barszczewska: Miałam wtedy dwanaście lat i przyniosłam ojcu pierwsze celujące świadectwo szkolne. W nagrodę dostałam lalkę. Pięknie wystrojoną lalkę, która do dziś dnia siedzi na mojej kozetce. Ta dzisiejsza „staruszka” wisiała wtedy na samym czubku Bożego drzewka i łypała do dwunastoletniego stworzenia dużymi, rybiemi oczami. Serce podeszło mi do gardła, wyciągnęłam chciwie ręce w stronę choinki i ojciec podał mi lalkę. Dużo już było miłych gwiazdek, ale nie wiem dlaczego tę zachowałam szczególnie żywo w pamięci. 

Igo Sym:  Pojechałem z Marleną Dietrich i Jenny Jugo do Kitzbuchel pod Wiedniem. Była to wycieczka narciarska w wielkim stylu. Noc wigilijna zastała nas w schronisku wysokogórskim i tu przy zaimprowizowanym stole wigilijnym odśpiewaliśmy kolendę na cztery głosy: Marlena, Jenny, Dr Sieber, mąż Marleny, i ja. Wiatr akompaniował tej Kolendzie odśpiewanej na wysokości dwóch tysięcy metrów w oszronionej chacie. Boże Narodzenie spędzę tego roku we Lwowie. Choinka u stóp kopca Unii Lubelskiej, serca przemiłych lwowiaków na dłoni – oto moja tegoroczna Gwiazdka. A potem znowu praca na scenie Teatru Wielkiego w operetce „Zakochana Królowa”.


Źródło: Kino, 32/1938
 _______________

Jakże słodko jest po tak długiej przerwie znów zajrzeć na swojego bloga. Miło mi, że czasem ktoś jeszcze do mnie zagląda - choć nic kompletnie się tu nie dzieje. No cóż, studia okazały się ciut bardziej wymagające niż myślałam i stąd ten brak czasu na cokolwiek.
Artykuł jest z KINA, ale na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie podać konkretnego numeru - niestety robiąc zdjęcie, nie opisałam go od razu... Jak tylko znajdę wolniejszą chwilę (między świątecznym zgiełkiem a całkami, pochodnymi i miliardem funkcji), to przegrzebię wszystkie gazety i uzupełnię. Ale to może trochę potrwać. Póki co, musicie mi uwierzyć, że przepisałam wszystko słowo w słowo - tak jak było, co do literki. Niestety zdjęcie też się nie chce załadować, ale będę z tym walczyć. Obiecuję!

Wesołych Świąt!

sobota, 13 września 2014

KRZYK MIKROBÓW



     Komórka fotoelektryczna, która odgrywa wielką rolę we wszystkich dzisiejszych aparatach telewizyjnych, znajduje coraz nowe zastosowania. Istnieją już rurki próżniowe, tak wrażliwe na najmniejszą zmianę w oświetleniu, że na błękitny dymek z papierosa, reagują prądem elektrycznym, albo - jeżeli wynalazcy na tem zależy - donośnym wrzaskiem w głośniku radjowym.
     Jedna z radiostacyj amerykańskich "nadawała" niedawno przez antenę... rozkład pierwiastków promieniotwórczych i każdy radjoamator mógł słyszeć w domu, jak się atomy radu czy emanacji rozpadają.
     W przyrządzie, zbudowanym niedawno przez inż. Winkelmanna, bakterje, ukazujące się w polu widzenia mikroskopu, wywołują prąd w obwodzie i... przeraźliwy rumor w głośniku. Krzyk mikrobów!
     Na zdjęciu inżynier Winkelmann ze swoim aparatem.

 Źródło: Światowid, 37/1931


____

Szkoda, że u mnie na mikrobiologii nie mieli tego aparatu...

niedziela, 20 lipca 2014

Gary Cooper po raz pierwszy z wąsikami!


Jak to widzimy na drugiem z umieszczonych powyżej zdjęć - Gary Cooper pokaże się nam w "Ósmej żonie Sinobrodego" z wąsikami! Jak Gary Cooper nosi wąsiki czy jest mu z nimi do twarzy - oto pytania, które z pewnością będą zadawać sobie jego wielbicielki, spiszesząc na jeden z najbardziej fascynujących obrazów, jaki został z tym świetnym artystą nakręcony. Gdy przypomnimy ponadto, że partnerką jego w tym filmie jest słynna Claudette Colbert i że film reżyserował Ernest Lubitsch - wystarczy całkowicie, by każdego kinomana zachęcić do obejrzenia "Ósmej żony Sinobrodego". Wytwórnia "Paramount", która ten obraz wyprodukowała, wypuszcza go już niebawem na wszystkie ekrany polskie.

Źródło: Światowid, 16/1938

piątek, 13 czerwca 2014

Jerzy Olgierd (1913 - ?)


"Film jest moim żywiołem, teatr - namiętnością."

    Jerzy Olgierd zadebiutował w filmie Mały Marynarz, przez co zwrócił na siebie uwagę "kinomanów i... kinomanek".
    Przegrzebałam Internet, ale nie znalazłam tam niczego ciekawego na temat tego pana. Jedynie na stronie Narodowego Archiwum Cyfrowego jest parę fotek.
      Co więc o nim wiadomo? Niewiele - przynajmniej mnie. Urodzony 13 września 1913 roku, student prawa. Imię i nazwisko, którymi posługiwał się aktor, to oczywiście tylko pseudonim artystyczny. W jednym z wywiadów wyznał bowiem, iż jego prawdziwe nazwisko "na życzenie rodziny, nie będzie nigdy figurowało na afiszach".
 
Czy to już wszystkie informacje? Ależ nie. Znam jeszcze ulubiony film. Jest nim amerykańska "Sequoia" z roku 1935, którą Olgierd określił jako "coś niezwykle pięknego". Poproszony przez dziennikarza o powiedzenie czegoś od siebie rzekł:

"Bardzo podoba mi się na ekranie Zacharewicza,
taki szczery i prosty. I jeszcze; uwielbiam Mirę Zimińską i cieszę się, że znów pracuje dla filmu".

 Na koniec jeszcze jedno zdanie o tym, co prasa sądziła na temat bohatera dzisiejszego postu:

"Rasowa sylweta i prawdziwie męska uroda predestynują młodego gwiazdora do ról o psychice zwartej, zdecydowanej, dalekiej od czułosktowości lirycznego amanta."

Źródła: Kino, 41/1935

Ekhm, wpis może ulec zmodyfikowaniu... W zależności od tego, czy natknę się na jeszcze jakieś informacje na temat Jerzego Olgierda. 
 ___________________________________

A teraz trochę prywaty. Długo mnie nie było, ale powoli wracam i mam nadzieję, że uda mi się tutaj zaglądać częściej. Pierwszy powrotny post miał być o "Dyplomatycznej żonie", ale jakoś nie wyszło i jest, co jest. Teraz zaczęły się rekrutacje na studia, więc chwilowo głównie tym się znajduję i szczerze mówiąc średnio mogę skupić się na innych rzeczach. Pozostaje mi jedynie nadzieja, że gdy się już wszędzie porejestruję, to spłynie na mnie spokój i będę mogła zacząć ogarniać bloga. Tymczasem: au revoir!

wtorek, 10 czerwca 2014

Nora Ney rozwodzi się...


     Nie wszyscy może wiedzą o tem, że b. królowa ekranu polskiego, jedna z najpopularniejszych naszych gwiazd, Nora Ney była żoną znanego operatora filmowego inż. Seweryna Steinwurcla.
     Była i już nią nie jest, bowiem przed kilku dniami odbył się rozwód tej pary, która od pewnego czasu żyła w separacji.
     Co się stało? Jaka przyczyna tego bądź co bądź poważnego kroku? Na te pytania Nora daje taką odpowiedź:
     - "Ten trzeci" nie wchodzi ty w grę... Zamąż powtórnie się nie wybieram, bo gdy kto "sparzył się na gorącem, to potem dmucha na zimne...". Przyjmę prawdopodobnie engagement do jednego z teatrów rewji, i... co dalej? - czas pokaże.


Źródło: Kino, 2/1935

środa, 26 marca 2014

POROZUMIENIE PRAWNICZE POLSKO-NIEMIECKIE

     W Pałacu Staszica w Warszawie odbyło się doroczne zebranie grupy polskiej i niemieckiej Porozumienia Prawniczego Polsko-Niemieckiego. Na zdjęciu od lewej. pp. prezes Grupy polskiej marsz. Sejmu prof. Makowski, przybyli umyślnie z Niemiec prezydent Sądu Rzeszy w Lipsku dr Bumke i min. Franek, oraz min. Sprawiedliwości Grabowski.

Źródło: Światowid, 52/1938

niedziela, 9 lutego 2014

PROPAGANDA, KTÓRA TRAFIA W PRÓŻNIĘ... - Новый Гулливер

Wytwórnia sowiecka w Moskwie ukończyła montaż nowego filmu p. t. "Nowy Gulliver". Treść filmu zaczerpnięta jest z nieśmiertelnej powieści Swifta, została jednak przystosowana po potrzeb propagandy. Gulliver więc w tym filmie nie jest lekarzem, ale chłopakiem sowieckim, a liliputami jest burżuazja zachodniej Europy, uginająca się pod kryzysem. Na zdjęciu fragment "Gullivera", przedstawiający moment, gdy karły pętają śpiącego Gullivera.

Źródło: Światowid, 33/1935

czwartek, 9 stycznia 2014

Co Ci zostało z tych lat?

Zuzanna Lenglen należała w swoim czasie do najlepszych tenisistek świata. Po szeregu lokalnych zwycięstw w 1919 r. pojawia się ona w Wimbledon i odrazu wybija się na pierwsze miejsce bijąc bezapelacyjnie najbardziej renomowane rakiety. Potem przez siedem lat broni zawzięcie swojego tytułu mistrzyni świata. Dopiero w 1926 r. pojawia się fenomenalna Helen Wils. Amerykanka, przed którą Lenglen musi kapitulować. Szczęście odwraca się od niej. Publiczność, która dotychczas nosiła ją na rękach, nagle odsuwa się od niej a gazety zaczynają przebąkiwać, że amatorstwo "Boskiej Zuzanny" jest grubo podejrzanej natury. Jakby na potwierdzenie tych pogłosek, Zuzanna przechodzi do szeregu zawodowców, i odtąd jej gwiazda gaśnie bezpowrotnie. Dziś b. mistrzyni świata zamieniła rakietę na łyżwy. Ślizga się. I nikt prawie już z szarego tłumu, otaczającego ją na ślizgawce nie wie, że ta trzydziestokilkuletnia brzydkawa sportsmenka, na którą mało kto zwraca uwagę, to dawna "Boska Zuzanna".

Źródło: Światowid, 1/1933
__________________________

Suzanne Lenglen zmarła na nowotwór (białaczka) w 1939 roku - miała wówczas 39 lat.

niedziela, 5 stycznia 2014

MORUSZCZENKO SKAZANY

Skazany na karę śmierci za morderstwo wywiadowcy policyjnego bandyta Nikifor Moruszczenko stawał obecnie po raz drugi przed Sądem, tym razem w Katowicach, gdzie odpowiadał za dwa zabójstwa dokonane, trzy usiłowane, oraz za rabunek, i został skazany powtórnie na karę śmierci przez powieszenie. Sparzyńskiego Sąd uniewinnił.

Źródło: Światowid, 10/1938