niedziela, 21 grudnia 2014

MOJA NAJMILSZA GWIAZDKA


Jadzia Andrzejewska: Recenzje zrobiły już mały tłok w mojej "książce o karierze". Krytycy bardzo chwalili moją rolę w "Dziewczętach w mundurkach", ale mnie było smutno, chociaż Boże Narodzenie stało u wrót miasta. Powód? Dwa razy stawałam do egzaminu ZASP-u i dwa razy "ścinałam się". W dniu wigilijnym poszłam do prezesa Śliwickiego po wynik trzeciego egzaminu. Zdenerwowana i blada stanęłam przed surowym obliczem mistrza. Śliwicki popatrzył na mnie surowo zpoza okularów, potem wycedził:
- I tym razem nie zdałaś z teorii, moja panienko.
Struchlałam.
- Ale cóż, wola Boska - ciągnął dalej prezes. - Widać, że tak być musi: zostaniesz aktorką. Proszę.
I prezes wręczył mi dyplom ZASP-u, całując mnie patriarchalnie w czoło. I to była właśnie moja najmilsza gwiazdka w życiu.

Eugeniusz Bodo: Gwiazdka, to dla mnie zawsze wielka radość. Cieszę się dniem wigilijnym jak małe dziecko - choć przecież jestem chłopisko w tzw. "sile wieku". Ale najmilsze wspomnienia zachowałem tylko z jednej Gwiazdki. To było wtedy, gdy nakręcałem film "Głos pustyni" w Marokku. Zdjęcia były na ukończeniu i cały "sztab" gonił resztkami sił, aby zdążyć na Boże Narodzenie do kraju. Udało się. Pierwszą gwiazdkę ujrzałem już z perspektywy wielkiego bloku kamienicy przy ul. Wareckiej, w której wówczas mieszkałem. Jakże inna byłaby ona w obramowaniu palm Marokka... Ale ja wolałem tę moją, warszawską, przy drzewku, które moja matka własnoręcznie przystroiła.

Helena Grossówna: Każda jest najmilsza. Każda budzi we mnie wspomnienia dzieciństwa. Przed każdą jestem tak samo wzruszona. Chwila, kiedy zasiadamy przy wigilijnym stołem i łamiemy się opłatkiem, ma w sobie jakiś dziwny, mistyczny urok. Ale najmilsza Gwiazdka w moim życiu, to chyba będzie ta, która za parę dni przyjdzie. Jadę do Zakopanego! Po tylu filmach, po męczących przedstawieniach w "Małym Qui Pro Quo" - nareszcie wypoczynek. Tak, to będzie dopiero cudna Gwiazdka.

Adolf Dymsza: Owszem, wspaniała rzecz ta Gwiazdka. Wieczór jest familijny, że tak powiem. Dzieciaki raz do roku milczą. Zosia, czyli żona, także. Stawiają mnie jak dekorację obok drzewka i każą śpiewać kolendę. I cóż widzą wtedy moje najpiękniejsze w świecie oczy: radość domowego ogniska rozwieszoną na Bożym drzewku. Moim ślicznym barytonem intonuję: "W żłobie leży, któż pobieży kolendować małemu..." Zosia i Wisienka mają w oczach łzy - ta duża Zosia także jest wzruszona i na sercu jest mi tak dziwnie przyjemnie. W takiej chwili nie czuję się jak Robert i Bertrand, Paweł i Gaweł, Wacuś i Dodek - ale wiem, że oto jestem "pater familias", Adolf Dymsza - człowiek poważny - człowiek szczęśliwy. I ja też raz w roku mam prawo do szczęścia...
I tu romantyczny Dodek westchnął potężnie.


Lena Żelichowska: Najmilsza? Nie było nigdy innej. Każda Gwiazdka jest dla mnie najmilsza.

Jerzy Pichelski: Dużo, dużo było tych miłych Gwiazdek, ale najpiękniejsza była chyba ta najmniej realna, najbardziej nieprawdziwa Gwiazdka w „Gałązce Rozmarynu” Nowakowskiego. Przez tyle zwykłych, powszednich i świątecznych wieczorów przeżyłem na scenie Teatru Polskiego, zawsze z jednakowo głębokim wzruszeniem. Tak, to było najpiękniejsze wzruszenie.

Ina Benita: Najmilsza będzie z pewnością tegoroczna gwiazdka. To będzie moja pierwsza Wigilia „na łonie rodziny”. Jestem od paru miesięcy szczęśliwą mężatką i zasiądę do wigilijnego stołu w towarzystwie męża. Czy może być coś piękniejszego w świecie?

Elżbieta Barszczewska: Miałam wtedy dwanaście lat i przyniosłam ojcu pierwsze celujące świadectwo szkolne. W nagrodę dostałam lalkę. Pięknie wystrojoną lalkę, która do dziś dnia siedzi na mojej kozetce. Ta dzisiejsza „staruszka” wisiała wtedy na samym czubku Bożego drzewka i łypała do dwunastoletniego stworzenia dużymi, rybiemi oczami. Serce podeszło mi do gardła, wyciągnęłam chciwie ręce w stronę choinki i ojciec podał mi lalkę. Dużo już było miłych gwiazdek, ale nie wiem dlaczego tę zachowałam szczególnie żywo w pamięci. 

Igo Sym:  Pojechałem z Marleną Dietrich i Jenny Jugo do Kitzbuchel pod Wiedniem. Była to wycieczka narciarska w wielkim stylu. Noc wigilijna zastała nas w schronisku wysokogórskim i tu przy zaimprowizowanym stole wigilijnym odśpiewaliśmy kolendę na cztery głosy: Marlena, Jenny, Dr Sieber, mąż Marleny, i ja. Wiatr akompaniował tej Kolendzie odśpiewanej na wysokości dwóch tysięcy metrów w oszronionej chacie. Boże Narodzenie spędzę tego roku we Lwowie. Choinka u stóp kopca Unii Lubelskiej, serca przemiłych lwowiaków na dłoni – oto moja tegoroczna Gwiazdka. A potem znowu praca na scenie Teatru Wielkiego w operetce „Zakochana Królowa”.


Źródło: Kino, 32/1938
 _______________

Jakże słodko jest po tak długiej przerwie znów zajrzeć na swojego bloga. Miło mi, że czasem ktoś jeszcze do mnie zagląda - choć nic kompletnie się tu nie dzieje. No cóż, studia okazały się ciut bardziej wymagające niż myślałam i stąd ten brak czasu na cokolwiek.
Artykuł jest z KINA, ale na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie podać konkretnego numeru - niestety robiąc zdjęcie, nie opisałam go od razu... Jak tylko znajdę wolniejszą chwilę (między świątecznym zgiełkiem a całkami, pochodnymi i miliardem funkcji), to przegrzebię wszystkie gazety i uzupełnię. Ale to może trochę potrwać. Póki co, musicie mi uwierzyć, że przepisałam wszystko słowo w słowo - tak jak było, co do literki. Niestety zdjęcie też się nie chce załadować, ale będę z tym walczyć. Obiecuję!

Wesołych Świąt!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz